I let you see the parts of me
That weren't all that pretty
Życie jest cholernie niesprawiedliwe. Człowiek robi kilkadziesiąt rzeczy dobrze, ale nikt o tym nie pamięta, gdyż to wszystko przysłaniają im złe uczynki. Przecież błędy się zdarzają - nawet najbardziej doświadczonym osobom. Chodzą za nami bezustannie, męczą swoją obecnością w najciemniejszych zakamarkach umysłu. Możemy je na chwilę przyćmić czymś innym, ale wrócą. I będą o sobie przypominać w postaci zażenowania, kropelek potu na czole i rumianych ze wstydu policzkach.
Oliwia Kaczmarczyk, lat około dwadzieścia pięć. Wysoka, szczupła, włosy w kolorze jasnego brązu, niebieskie oczy. Ukończyłam studia, po nich dwa kursy i - nie wiem jak? - trafiłam do Jastrzębia Zdroju, gdzie przyjęto mnie na stanowisku statystyka drużyny. I tu zaczyna się siatkówkowy film psychologiczno-przygodowy. Kilkumiesięczny romans z jednym z "nowych transferów" był moją jedyną atrakcją w tamtym mieście, prawie na równi z przekomarzaniem się z Michałem Kubiakiem. Nowy zawodnik, o którym mowa, to Łasko. Michał Łasko. Po prostu był, słuchał, prowadził trochę przez życie, otwierał nowe możliwości, przytulał bardzo często, całował w czoło, szyję, usta, policzki, poszerzał horyzonty, kochał. Najpierw mieszkaliśmy w jednym bloku, później coraz częściej bywał po tak zwany "cukier", razem oglądaliśmy premiery filmów w telewizji. Treningi spędzałam głównie na pracy, ale w luźniejsze dni siadałam na ławce i oglądałam go podczas ćwiczeń. Wszystko skończyło się zdradą - kilka razy widziałam go z jego byłą Włoszką pod halą, a o ich rzekomym wspólnym wieczorze po wygranym meczu dowiedziałam się właśnie od Kubiaka. Łasko się wcale nie bronił, co mnie zdziwiło. Z zaciśniętymi wargami przyglądał się mojej sylwetce pakującej walizki. Nadal pisze do mnie wiadomości - nie odpisuję. Niektóre ledwo doczytuję do końca, czasem przerywam, kiedy pierwsza łza spadnie na klawiaturę.
Wracając - zostawiłam ich wszystkich samych, wymówienie wysłałam faxem. Z opowieści wiem, że trener Bernardi zaniemówił, ale nie mogę powiedzieć o nim złego słowa. Po przylocie do Londynu pomógł mi w znalezieniu pracy i załatwił kursy sędziowskie, żebym mogła mieć drugą specjalizację, ręczył za mnie własną głową. Nie mam pojęcia dlaczego, wiele razy szukałam w swojej głowie sensu tego posunięcia, jakiegoś drugiego dna. Może to po prostu najbardziej kochany człowiek jakiego spotkałam?
Z Londynu wróciłam wczoraj, coś koło godziny jedenastej rano. O przylocie na początku wiedział tylko Oskar, ale jak to on ma we krwi, wygadał rodzicom, którzy aktualnie mieszkają w Leeds. Rozpętała się burza pod nazwą "córeczka się nie odzywa, córeczka postępuje na własną rękę", a córeczka niewiele sobie z tego robiąc, posłuchała swojego sumienia i jak najszybciej zarezerwowała lot do Warszawy.
Dlaczego? Na to pytanie nie ma jednej odpowiedzi. Nie było żadnej listy za i przeciw, po prostu kiedy po raz kolejny zostałam wykiwana przez faceta, postanowiłam skończyć to wszystko i (znów) zacząć od początku, gdzieś indziej. Owy mężczyzna o imieniu Ryan nie był tym, za kogo się podawał. W sumie niezupełnie, bo dom w centrum miasta, zamiłowanie do piłki nożnej i teatru było jak najbardziej prawdziwe, ale mowa tu o stanie cywilnym - okazał się być żonaty. Wszystkie wspólne wieczorki i wycieczki do galerii sztuki szlag trafił. W tamtym momencie czar prysł.
Siedząc na krześle w kuchnio-jadalnio-salonie i opierając nogi o blat oglądałam telewizję, co chwilę przełączając kanał na inny. Brat przygotował mi teczkę z dokumentami, regulaminami i papierkami związanymi z jego zawodem, czyli statystyką sportową. Niechętnie wracałam do pracy, ale nie zamierzałam do końca życia siedzieć na głowie Jarząbka. Na kanapie nadal leżała nierozpakowana do końca walizka, a ja sama wyglądałam jak siedem nieszczęść - dół od piżamy w postaci krótkich, kolorowych spodenek, biały podkoszulek z logiem klubu dla którego pracowałam, włosy pokręcone i nieuczesane. Podobno nasz wygląd zewnętrzny i pomieszczenie, w którym przebywamy odzwierciedla nasz nastrój. Jeśli to prawda, to muszę być naprawdę rozpieprzona emocjonalnie.
Rozważania na temat feng-shui przerwały wibracje mojej komórki, a na ekranie pojawił się nieznajomy numer. Zmarszczyłam brwi i odebrałam.
- Pani Oliwia Kaczmarczyk? - odezwał się męski głos.
- Przy telefonie.
- Z tej strony prezes Przedpełski, myślę, że wie pani o kogo chodzi. Dzwonię z informacją, iż pani prośba o przyjęcie do pracy na stanowisku statystyka w reprezentacji Polski w piłce siatkowej została przyjęta. Krócej mówiąc - jedzie pani z nami do Bułgarii - dało się słyszeć śmiech mężczyzny.
Jaka prośba?
- Ale chyba zaistniała pomyłka, bo nie przypominam sobie, abym aplikowała o pracę w reprezentacji..
- Pani Oliwio, wiem. Oskar prosił, abym znalazł dla pani miejsce, więc znalazłem. Nie cieszy się pani?
- Oczywiście, że tak, tylko jestem zaskoczona... Co z dokumentami do podpisania? Jakaś umowa?
- Proszę stawić się jutro na treningu, załatwimy wszystkie formalności.
Podziękowałam prezesowi i zakończyłam rozmowę, kładąc telefon na stole. Typowe zachowanie mojego brata - o niczym mi nie mówiąc robi swoje.
Wtedy usłyszałam otwieranie drzwi wejściowych i odgłos kluczyków rzucanych na stolik.
- Cześć, jak tam? - rzucił lekko zdyszany Oskar i spojrzał na mnie przelotnie, odkładając siatki z zakupami na podłodze. - Nie widzieliśmy się rano, dzwoniła Marta i poszliśmy razem pobiegać, no a przed chwilą byłem na zakupach.
- Przedpełski dzwonił, przyjęli mnie. - skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
- No co ty? I nic nie dajesz znać? To świetnie! - uśmiechnął się szeroko i zaczął wykładać produkty na stół.
- Do jakiej Bułgarii jedziecie? Jakiś turniej?
- Przecież jest Liga Światowa, nie mów, że nie słyszałaś.
- Aaa, no tak. Więc mam dla ciebie bardzo złą wiadomość - zawiesiłam głos i uniosłam kąciki ust w uśmiechu - Jadę z wami, braciszku!
Zatkany Oskar przechylił głowę i spojrzał na mnie, jak na kretynkę, pewnie myślał, że żartuję. Dokładnie omówiłam mu moją rozmowę z prezesem, robiąc sobie przerwy na gryzienie jabłka. Wieść, iż ma on pracować razem ze mną, dzielić się wszystkimi informacjami i pomagać mi chyba lekko go zszokowała. Nie przywykł do duetów, w pracy zawsze był profesjonalistą i nie lubił dzielić się laurami. Zostawiłam go z myślą spędzenia razem kilku następnych tygodni i usiadłam na balkonie, klepiąc sms-a do nikogo innego, niż Michała Kubiaka.
"Tutaj Oliwia Kaczmarczyk, widzimy się jutro na treningu :-)"
***
Rozdział pierwszy, nieco wyjaśniłam o co chodzi, krótko opisałam ostatnie wydarzenia z życia Oliwii. Akcja się rozkręci, spokojnie. :) Na razie nie mogę powiedzieć nic więcej, ale zapasowa już w miarę wie, co się wydarzy.
Pozdrawiam.
myślałam,że będzie troszkę inaczej, jednak bardzo mi się podoba :))) czyli, że pana Kubiaka będzie troszkę dużo w dalszych częśćiach???
OdpowiedzUsuńpana Kubiaka, pana Nowakowskiego, Wrony, nawet Zbycha. Kubiaczek trochę namiesza, ale od tego on tu jest. :)
Usuńojeju, chociaż mi mówiłaś o tym nagłówku, to i tak po wejściu tutaj rozpłynęłam się totalnie! a co do opowiadania, po pierwsze: bohaterowie cudowni, po drugie: pierwszy rozdział już mnie zainteresował, po trzecie: już jest super, bo widać, że nie piszesz na siłę.
OdpowiedzUsuńbędę wpadać.